Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Miljon posagu.djvu/184

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Oczy Tekli zaiskrzyły się ogniem dumy obrażonej, gniewu, rozpaczy.
— Powrócę do niego pieszo! — zawołała — powrócę! Dziś jeszcze, w tej chwili!
Nic nie chcę od ciebie!... Uwolnię cię od ciężarów, ale pomstę Bożą zostawię na głowie twojej... Zginiesz marnie jak pies...
To mówiąc wskoczyła we drzwi i pobiegła w dziedziniec, w jednej sukni tylko, jak stała; nie oglądając się za siebie i nie odpowiadając na wołanie hrabiego, który stał wryty, doprawdy pomięszany i nie wiedząc co robić.
— A co? poszła? — spytał nadbiegający rotmistrz.
Hrabia mruknął niewyraźnie.
— Poszła jak stała! nic nie wziąwszy!
— Ona powróci! powróci!
— Posłać za nią konie! — dodał hrabia gniewny I wszedł zachmurzony do pokoju. — Nie pojadę do Górowa...
Wyprządz konie i napisać, że przepraszam, żem chory.
Wiła spostrzegłszy zły humor pański, sam popędził za uciekającą, pewny będąc, że ją do powrotu namówi.
Na długiej grobli wiodącej ze Śliwina do wioski, którą dzierżawił Seweryn, napędził Niemkę idącą żywo, całą we łzach.
— Co to jest? gdzie pani bieżysz? — zawołał — hrabia posyła za nią?
— Nie jestem poddaną grafa — odpowiedziała — wróć do niego i powiedz mu, że brzydzę się nim jak najpodlejszym z ludzi, nim, tobą, wami wszystkimi.
— Oho! z wysokiego tonu pani poczyna! Ale dalekoć