Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Miljon posagu.djvu/161

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Poszedłbym, bo jak mnie JW. pan odpędzisz, chyba djabeł mnie przyjmie. Stary, głupi, niedołężny...
— Dodaj nudny, mój Durczyński...
— A więc i nudny? Gdzież się podzieję?
— To prawda! Siedź więc sobie gdzie za piecem i motaj na palec nowe koncepta, ale mi się ze staremi nie popisuj!
Durczyński szturchnął swego sąsiada, którego pospolicie zwano w języku dworu i znano pod nazwiskiem (na które się wabił nawet) Gapimuchy...
— Waćpan mnie zastępuj.
Gapimucha śmieszył hrabiego swojem głupstwem jak pierwszy mniemanym dowcipem. Był to wysoki, chudy, z rękoma ogromnemi, nogami półłokciowemi, szyją długą, nosem sterczącym i peruką rozstrojoną, zawsze otwartą gębą, młodzieniec, któremu nie piątej, ale wszystkich pięciu brakło klepek. Posłyszawszy że miał zastępować tego, którego za Salomona uważał, cofnął się przelękniony i począł się, tuląc w kułak śmiech, tak śmiać, tak śmiać, że pantominą i przeraźliwym chichotem rozśmieszył pana grafa.
Towarzysze wypchnęli go na środek.
— Zastępujesz dzisiejszy wieczór Durczyńskiego, bierz że na pazury, — rzekł mu Wiła...
Hrabia zawołał — tańcuj!
Gapimucha uciekł do kąta...
Cała ta scena, passowania się, wypychania, śmiechu, wprędce znudziła pana.
Ziewnął powtórnie szeroko.
Durczyński milczał.
— Czemuż nie podziękujesz? — spytał Hubert.
— Nie ma za co!