Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Miljon posagu.djvu/157

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

na Seweryna i poczęła naprzód wychwalać jego rodziców z uczuciem głębokiem.
— Co też to byli za zacni ludzie! w jakiej z nimi żyliśmy przyjaźni. Sama... anioł dobroci i poświęcenia! A jak wychowali to dziecię, z jakiem staraniem, troskliwością i ofiarami! Nic ich dla dopięcia celu tego nie kosztowało. To też — dodała głębiej jeszcze z uczuciem wzdychając — stracili wszystko. Ale mieli pociechę doczekać się owocu swych starań w synie, który jest młodzieńcem pełnym nadziei.
— Cóż to się jej stało? — pomyślała Scholastyka — że go chwali?
Ale zaraz dodała pani Doliwowa:
— Jakże mnie martwi, że zdaje się schodzić z dobrej drogi...
— Jesteśmy u celu... rozumiem — pomyślała ciotka. Marja była tuż blisko, i zdaje się, że rozmowę wymierzono, aby ją i ona słyszała, a choć dalszy ciąg opowiadania półgłosem i w sposobie zwierzenia się nastąpił, nie mogła nie słyszeć go, ujęła tuż bliską robotę Marja, której uwaga imieniem już Seweryna obudzoną została.
Opowiadanie jejmości, chociaż tyczyło się w części znanego wypadku wszakże tłumaczyła go dla górowskich mieszkańców wcale w nowy sposób; a choć nie mieli ochoty wierzyć w prawdę słów kochanej sąsiadki — któż z nas mimowolnie nie ulega często złemu, jakie się o uszy jego o osobach najdroższych mu obija?
— Wielka szkoda chłopca — mówiła sąsiadka — przez przywiązanie dla jego rodziców, mogę powiedzieć, obchodzi mnie jak własne dziecko... Ten hrabia go zgubi.
Już i pierwsza sprawa nie była całkiem czysta — rzekła potrząsając głową i z cicha niby, a tak mierząc