Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Miljon posagu.djvu/156

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

niepojętym biegąc dnia jednego tam, gdzie od lat kilku nie bywał nikt; wieczór się zbliżał, Seweryna nie było.
Marja musiała powiedzieć sobie: — Nie przyjedzie! — I dodała: — A... więc jutro!
Ale i jutro całe przeszło na rozmowach z panem Szarzyckim, porządkowaniu i oczekiwaniu. Tylko pani Doliwowa uznała za słuszne swoją przytomnością Górów zaszczycić.
Jakże była miluchna, czuła i słodziutka dla Scholastyki, z jak macierzyńskiemi uczuciami dla Marji! to się opisać nie daje. Jej pargaminowa, pomarszczona twarz, wiecznie łagodnie się uśmiechająca, tym uśmiechem kłamanym, co nikogo nie uwodzi, i tego dnia jeszcze heroiczniejszą anielską oddychała słodyczą.
Jej usta zacięte, ciągle się ku uszom przeciągały, a płowy wzrok wygasłych oczu latał na szpiegi...
Odwiedziny nie były daremne. Przebiegła kobieta wzięła do serca co jej Teodor mówił o pierwszeństwie Seweryna w tym domu. Nic nie odpowiedziawszy na to synowi, pojechała osnuwszy projekt wygadania w pół cicho pannie Scholastyce wszystkiego, co tylko najzjadliwszego na niego w sąsiedztwie chodziło.
O kimże źle nie mówią? Jedno słówko wyrzeczone rośnie jak lawina w górach szwajcarskich i wzrasta w olbrzymią plotkę, która jak lawina!! — zasypuje czasem całe familje i niszczy na wieki spokój całych rodzin. W sąsiedztwie chodziły dwa tłumaczenia procesu Seweryna z hrabią z powodu Anusi i odwiedzin świeżych w Śliwinie, ze sławną mistyfikacją, przerobioną do niepoznania.
Pani Doliwowa zgrabniutko naprowadziła rozmowę