Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Miljon posagu.djvu/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Zalecania się najpocieszniejsze i obmowy niepohamowane i objad i po objedzie zajęły. Pokotyłowie nagradzając sobie późne przybycie, najdłużej zabawili.
Haslingowie nie chcąc ich zostawić póty siedzieli, póki i tamci nie ruszyli się do wyjazdu. Komedja panny Scholastyki zaczynała ją nawet utrudzać, a pan krajczy i Szarzycki poszli spać, nie mogąc końca jej doczekać.
Nareszcie poglądając jedni na drugich, mnąc czapki w ręku, Pokotyłowie pożegnali i odjechali. Za nimi Haslingi. Można było odetchnąć.
Kulikowicz na grobli do dworu wiodącej stając, oczekiwał ich z nowymi żartami i przycinki. Tem zaś zjadliwiej szydził, im bardziej był niespokojny z powodu przeciągnionych odwiedzin.
Pożegnano się wcale niegrzecznie i każdy do domu pospieszył; każdy w najróżowszym zresztą humorze i najlepszych nadziejach.
Intrygi tylko wszyscy zarówno zdawali się obawiać. Zaledwie w domu każdy począł rozmyślać głęboko nad tem, jakby drugich usunąć i pozbyć się współzawodnictwa.
Marja cały dzień oczekiwała Seweryna.
Mimowolnie sąsiedzi się wygadali, że był u państwa Doliwów, kiedy pan Hasling przybył tam z wieścią niespodzianą.
A więc wiedział o szczęśliwym wypadku?
— Przybieży, przyjedzie podzielić się naszą radością — mówiła w sobie Marja dzień cały.
I każdy turkot powozu, każde drzwi odemknięcie, odwracało jej spojrzenie, omylało ją nadzieją próżną przybycia Seweryna. Nareszcie całe sąsiedztwo przesunęło się wystawując na śmiech politowania, z pospiechem