Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Miljon posagu.djvu/152

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

żołądku. Młodzi pofryzowani, z polepionemi wąsami, w ciasnych butach, wydawali się jak woskowe figury, na pokaz ubrane. Szpilki sióstr paradowały na chustkach i kołnierzykach. W twarzach dwóch braci zazdrość wzajemna i milczący gniew się malował.
Spotkawszy się z Doli wami, namarszczyli; Doliwowie rozśmieli się z politowaniem.
— A! i panowie do Górowa? — rzekł stary.
— I panowie z Górowa! — zawołał Hasling.
Powitali się, jak by się pozjadać mieli.
Kulikowicz także powracał do siebie i nadszedł na to.
Wziąwszy się za boki, stanął na drodze i śmiał na głos cały.
— Co to panu? — rzekł Hasling.
— A! jak-że się nie mam śmiać! I panowie tu?... Dziś wszyscy jak do cudownego obrazu do Górowa się zjechali! Czy odpust? czy co?
Nie odpowiedziano mu nic, bryczka potoczyła się dalej.
Oczyściwszy się w ganku z pyłu i błota, weszli.
Marja pomimo jakiegoś niepokoju i smutku co ją dręczył, musiała na widok tych trzech odwiedzin uśmiechnąć się. — Ciotka trzymała się serjo i poważnie jak mogła. Pan Szarzycki patrzał i oczom nie wierzył.
— Państwo mieliście wiele miłości i szacunku w sąsiedztwie — rzekł za trzecią wizytą do Scholastyki — wszyscy spieszą dzielić ich szczęście i winszować.
— Jak pan widzisz — odparła ciocia — bardzośmy szczęśliwe z sąsiedztwa!
Haslingi udawali jak umieli, że nic o żadnym wypadku nie wiedzieli, odmalowali swe odwiedziny jako dawne należne uszanowanie dla domu, który czcili wysoce.