Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Miljon posagu.djvu/149

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Pani — rzekł sentymentalnie Kulikowicz — ot co robią pieniądze, jacy teraz grzeczni!
— Zażartujemy i my z nich! — odpowiedziała Scholastyka.
Gość, który to poufałe zwierzenie wziął za dowód łaski, zatarł ręce i uśmiechnął się złośliwie. Drzwi się otwarły i przybyli weszli. Stary Doliwa tak po nierównej posadzce spieszył się do ucałowania rączek, tak był kordjalny, afektu pełen, że mu się przejętemu rolą swoją łzy w oczach kręciły. Scholastyka dygała, wdzięczyła się, dziękowała i brała grzeczności za dobrą monetę.
Raz tylko namarszczył się stary i młody, a to gdy ujrzeli Kulikowicza, wyświeżonego jak na Wielkanoc i już pierwej od nich przybyłego. Skłonili się sobie wzajemnie, ale z zaciętemi usty.
Teodor dumnie i szydersko, stary złośliwie, Kulikowicz filuternie.
Ciotka poszła wezwać Marji i Szarzyckiego. — Chodźcie na komedją — rzekła — już się sąsiedzi zjeżdżać poczynają... Na Boga cię proszę Maryniu, Marynieczku, kochaj wszystkich i bądź tak grzeczna, tak grzeczna, żeby każdy miał nadzieję, żeś tylko na niego czekała.
Marja rozśmiała się serdecznie.
— Chodźmy! chodźmy!
Przez czas niebytności panny Scholastyki, goście poszli przywitać krajczego i obsypali go grzecznościami. Stary płakał i ściskał powtarzając:
— Mój mości dobrodzieju! mój mości dobrodzieju!
Doliwowie udawali by byli chętnie, że o sukcesji nie wiedzą nic wcale, ale im Kulikowicz zawadzał, młody zaraz porachował się, że już z tej beczki zaczynać nie było można; ale stary raz wytkniętej przez żonę trzy-