Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Miljon posagu.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Dość na dziś regencie — szepnęła znów ciotka.
— A na kogoż to przypada?
— Zapis na dwie głowy, po nieboszczce wojewodzinie; na JMP. Scholastykę i Marję.
— Oto mi gość! oto mi gość!
A że krajczy nie wiedział co się u niego w domu działo, dodał:
— Podajcież win z lochu! wina! starego!
Wina nie było ani kropli.
— Musimy poczekać aż klucznica powróci — szybko zawołała Scholastyka.
— Siadaj-że regencie, siadaj. Jak-że godne imię pańskie?
— Szarzycki.
— Szarzycki? Czy nie tych co z Sieradzkiego?
— Tych samych.
— O! znajomy ród! stara szlachta herbu Ślepowron. Znam, znam, jeden był łowczym sieradzkim, drugi...
— Ciż sami.
— Ale dajcież choć herbaty.
— Herbata zaraz będzie — dodała ciotka łamiąc głowę co począć.
— Regencie, powiedz swoim ludziom, żeby rozpakowali — i dała znak panu Szarzyckiemu, żeby z nią wyszedł.
W pierwszym pokoju zatrzymała go u drzwi.
— Słówko, kochany panie. Jesteś prawnik, prawnik jak lekarz zna wszelkie położenie w jakich się człowiek znajdować może; i żadnego za złe nie bierze. Jesteśmy bez grosza w domu, bez najmniejszych zapasów, krajczy nic o tem nie wie. Będzie to przeciw wszelkim formom