Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Miljon posagu.djvu/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nej, wyperswadować było niepodobna. To go ostatecznie zrujnowało, bo spuszczając się na pewny ratunek, o folwarczek pozostały ani dbał, hołdując las swój i nim żyjąc tylko.
Kilka razy miał kupców na niego, ale napróżno przekładano mu że las ustarzeje się i gnilec wpadnie; na wspomnienie ceny, wypędzał żydów i słuchać o przedaży nie chciał.
— Dwa tysiące rubli! dwa tysiące rubli? Szachraje! kiedy ja za dwadzieścia nie oddam!
— Ale las starzeje!
— Nie bójcie się! Tem więcej masztów będzie! Trzeba zaś wiedzieć, że naogradzał masztów co nie miara takich, z których dwunasto-calowych belek wyrobić nie było można dłuższych nad trojaki i czworaki; a rachował sobie każdą sztukę ogrodzoną po trzysta dukatów, złapawszy nie wiem gdzie, tę cenę bajeczną, której i w Gdańsku wziąć trudno.
Słowem krajczy żył swojem przysłowiem. Spes in Deo, nie dodając do niego żadnego innego, do czynności podbudzającego. Długi rosły, zaległości wzmagały się, spokojność uciekła; krajczy uśmiechał się swej myśli.
— Lasem wszystko zapłacę! i gdybym tylko chciał!
Ta myśl dodawała mu siły w przeciwnościach, ale dla nie podzielających jej kobiet, stan majątkowy był strasznym, w domu co dzień mniej wszystkiego, co dzień niedostatek dokuczliwszy; żydzi naprzykrzeńsi, dłużników więcej a więcej. Pustki w szpiżarni, w stodole, w kuchni, w piwnicy!
Panna Scholastyka wzięła się do gospodarstwa kobiecego, z rozsądkiem, który jej zastępował doświadczenie, z zapałem który rodziła potrzeba. Marja pomagała