Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Miljon posagu.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ja? — powtórzył Pokotyło — ja? niech się pani spyta, kto tam pierwszy grał rolę!
— Mój syn nadto dobrze jest wychowany — odezwała się z urazą pani Doliwowa — żeby się miał mięszać do takich awantur? my umiemy szanować nieszczęśliwych.
Spór ten groził przerodzeniem się w formalną kłótnię, gdy z drugiej strony nadbiegł stryj pana Fabjana, porucznik Pokotyło; zdyszany, spocony i ledwie mówić mogący.
— Słyszeliście państwo — krzyknął w progu — nowinę osobliwszą... nowinę...
Gospodyni domu wyraźne okazała nieukontentowanie.
— Patrzcie, już wszyscy wiedzą! — I odwróciła się od wchodzącego.
— Nowina taka, że do wiary niepodobna.
— Ja pierwszy ją miałem — przerwał pan Hasling.
— I to prawda?
— Sam widziałem tego prawnika, co pojechał do Górowa.
— Sam widziałeś?
— I pokazywał mi papiery.
— Papier — kwaśno przerwała Doliwowa — jeden tylko papier, powiadałeś?
— Papier czy papiery, dość, że czytałem, miljony.
— A! jak-że się cieszę! — zawołał porucznik — teraz zostaną zawstydzeni wszyscy, co tę nieszczęśliwą familję prześladowali! my tylko z Fabjanem wierni byliśmy nieszczęściu.
Przytomni parsknęli, porucznik osłupiał.
— Co to znaczy?
— Cha! cha! cha! — trzymając się za boki wołał