Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Miljon posagu.djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Hasling — teraz wszyscy są dla nich z przyjaźnią i szacunkiem.
Sąsiedzi rzucali na siebie oczyma ognistemi, a pani Doliwowa wyszła czerwona od gniewu do drugiego pokoju, kiwając na syna.
— Mój Teodorku — szepnęła mu — wyprawcie tam jak możecie tych gości... potrzeba się nam naradzić, rzecz nie cierpiąca zwłoki.
— Co mama każe?
— Trzeba ci pomyśleć, żebyś był pierwszy w Górowie, niby o niczem nie wiedząc. Teraz wszyscy rzucą się tam jak krucy na pastwę! Chciwość obrzydliwa już nimi miota! Szkaradni ludzie! Nam trzeba z taktem i głową postępować. Mój Teodorku, jesteś młody, chwała Bogu przystojny, dobrego rodu, pięknego wychowania; pannie się podobasz łatwo... nie godzi się takiej zręczności opuszczać. Ale nadewszystko o to chodzi, żebyś był wprzód nim inni; i niby nie wiedząc o spadku. Ja także będę. Trzeba się nam naradzić, jak tylko się rozjadą, powiedz ojcu na ucho, żeby ich broń Boże nie zatrzymywał na wieczerzę... broń Boże! słyszysz? musimy się naradzić!
Szybko wrzuciwszy tę myśl synowi w ucho, pani Doliwowa weszła bokiem do pokoju i siadła z miną obojętności zupełnej na kanapie.
Żwawa sprzeczka tymczasem zajmowała przytomnych, nikt teraz przyznać się nie chciał do prześladowań i niegrzeczności, każdy je zwalał na sąsiada. Skutkiem tego zrzucania z jednego na drugiego, skończyło się, że nieprzytomny Kulikowicz musiał wszystko wziąć na swoje plecy.