Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom IV.djvu/43

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

lonemi, ściśnionemi usty, straszna była, tak w niej wrzał niepokój i złość.
— Uderzyłem przytomny i żonę niewierną i człowieka co ją uwiódł! Obwołaliście mnie szalonym! zamknęli! ale prędzej, później, drżyjcie, bo się pomszczę. Tyś nie winien starosto, ratuj mnie, proszę cię, ratuj! wybaw!
— Ten człowiek gada przytomnie — rzekł starosta, cicho do córki — twoje pomięszanie, jego słowa przekonywają mnie, że tak być może jak on mówi.
Zuzanna odstąpiła od ojca i zbliżyła się ku Maleparcie.
— Słuchaj — rzekła — czy wolisz więzienie za zbrodnie, czy więzienie tutaj; więzienie co cię na rusztowanie poprowadzić może! Powiedz wolisz je? Pójdziesz do niego, ja cię sama wydam i znajdę świadków przeciw tobie gdy zechcę. Nie przywodź mnie do ostateczności.
Maleparta ukrył twarz i rzucił się pieniąc na łóżko.
— Słuchaj, ojcze — zawołała córka obracając się do starosty. — On nie jest obłąkany, ale go obłąkanie ratuje od śmierci z ręki kata, na którą zasłużył.
Starosta pobladł i ręce załamał.
— Co to jest?!
— Ty nic nie wiesz — zakrzyczała Zuzanna — ty nic nie wiesz! To zbrodzień! Na jego głowie nie ma tyle włosów, ile popełnił występków! Nie żałuj go i nie broń: ma to, na co zasłużył.
To mówiąc i słowy temi przybiwszy męża, podeszła ku drzwiom; ale on się porwał i zawołał:
— Zuzanno! na Boga, puść mnie! Pójdę i więcej mnie nie zobaczysz. Pójdę i zostawię cię samą, wolną, nie pokażę się więcej.
— Pójdziesz — rzekła odwracając się żona — aby cie złapali twoi wspólnicy i wydali w ręce sprawiedliwości, abym ja wstydziła się za ciebie i splamiona na wieki, dla siebie i twego dziecięcia.
— Mojego dziecięcia! — zakrzyczał Maleparta chwytając się za głowę. — Mojego!