Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom IV.djvu/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zuzanna nic nie odpowiedziała na to, w tej chwili ukazała się we drzwiach głowa starosty, który dowiedziawszy się, że córka poszła do męża, pobiegł za nią i niespokojny, ośmielił się zajrzeć. Na widok jego, schwycił się Maleparta i błagającym głosem zawołał:
— Starosto, na Boga cię zaklinam! Chodź tu! chodź tu na chwilę.
— Nie idź ojcze, nie idź! — odpychając go krzyczała córka.
— Na wszystko cię zaklinam, chodź — wołał rzucając się Maleparta — chodź nie bój się, stój z daleka, ale pozwól pomówić z sobą.
Starosta usłyszawszy głos, choć niespokojny został w przemkniętych drzwiach. — Córka go odpychała, zięć wołał, on w pół przelękniony, w pół ciekawy i chciał wejść i wahał się. Nareszcie błagające wołanie mecenasa, mimo perswazji Zuzanny, zwabiło go. Wszedł, stanął cały drżący i jedną rękę trzymając na klamce, odezwał się głosem nieśmiałym:
— Cóż chcesz? co chcesz odemnie!
— Na Boga, jeźli jest w sercu twojem odrobina litości! — krzyknął Maleparta. — Ty nic nie wiesz, co się tu ze mną dzieje, tyś uwiedziony, a mnie niegodnie więżą! Ja nie jestem obłąkany! Posłuchaj, posłuchaj!
— Idź ojcze, idź ztąd — wołała Zuzanna — napada go szał.
— Ale on mówi przytomnie — rzekł starosta, który poczynał się domyślać nieco. — Doktor Julius, nie darmo mi powiadał, że ma się znacznie lepiej i spodziewa się go wyleczyć.
— Ja nigdy nie byłem obłąkany — zaryczał Maleparta. — Posłuchaj, na Boga starosto. Twojej córce potrzeba było bezkarnie broić i zamknęła mnie, abym na nic nie patrzał, niczemu nie przeszkadzał. Tego dnia nieszczęśliwego kiedym się porwał na nią i na księcia, znalazłem ich sam na sam, w ciemnym pokoju, bezwstydnie.
Głos stłumił się oburzeniem i gniewem, starosta spojrzał na córkę. Zuzanna czerwona, z oczyma zapa-