Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom IV.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A! gdzież tam! po prostu, ciekawy jestem twoją starościnę poznać! Szczebiotliwa, wesoła?
— Jak czeczotka.
— A dom u niej?
— Przewybornie urządzony.
— Zapewne staroświecki, bo mąż starego etatu?
— A! gdzie tam! Alboż myślicie, on tam co znaczy? Daje tylko pieniędzy, a ona niemi dysponuje.
— Otóż to, to dobrze. Pamiętaj, jutro mnie tam zaprezentować.
— Ale słowo, że mi jej nie zdmuchniesz książe.
— A! gdzież zaś! mój kasztelaniciu! o co też mnie posądzasz!
— Do widzenia!
— Do widzenia.
Nazajutrz, karetka żółta jego książęcej mości, stała w bramie domu pp. starostów i kasztelanic prezentował przyjaciela Zuzannie.
— Książe Kazimierz L........ podobno starościnie dawniej znajomy.
— Miałam szczęście widywać waszą książęcą mość przed rokiem, w domu jego ciotki kasztelanowej.
— Pani nadto łaskawa, że o tem pamięta.
Zaczęła się rozmowa, w której Zuzia jak żołnierz w końcu zrozpaczonego boju, wysypała się co miała dowcipu, wesołości, wejrzeń, uśmiechów, westchnień nawet. A ani jedno nie poszło pod adresem kasztelanica, wszystkie w stronę księcia jegomości, który uczuł się jakby opanowany, oczarowany tą tak miłą, tak przyzwoicie zalotną, pełną życia hobietą. Żywość, dowcip Zuzanny, tem bardziej go uderzyły, że tragiczny humor hrabiny, której był kochankiem, (trochę już za długo, bo całe pół roku); zaczynał go nudzić niemiłosiernie, a mąż zawsze na szpadzie oparty, podlegający i podsłuchujący jak Hiszpan, straszył go nie pomału. Kasztelanic po niewczasie postrzegł, że wprowadził nieprzyjaciela do obozu. Napróżno udawał zły humor, targał pukle włosów, rwał koronkowe mankiety, szastał nogami, wzdychał: Zuzanna ani się na niego obejrzała.