— Mój kochany Arturze — rzekł wychodząc z teatru książę Kazimierz L..... — zaprezentuj że mnie kiedy swojej pani starościnie, jestto moja dawna znajomość. Widywałem ją, panną jeszcze: wypiękniała poszedłszy za mąż.
— Książe mi chcesz zdmuchnąć kochankę! — zawołał śmiejąc się Artur.
— O! nie! zostawię ci ją całą i nienaruszoną; ale mówią że miła w towarzystwie kobieta, dobrzeby było czasem wieczór u niej przepędzić!
— Nadzwyczaj dowcipna!
— Nie słyszałem nic o mężu. Powiedzże mi co o nim. Wdowa? nie?
— O! nie! ma doskonałego męża, co się nie pokazuje nigdy, kłania nizko i nie wdaje w interessa żony!
— Ach! to wyśmienity człowiek!
— Jak powiadam księciu, anielski człowiek, jak lukrecja!
I dwaj młodzi do rozpuku śmiać się zaczęli.
— Jakże ty tam jesteś? — spytał książę.
— Jak w domu. —
— Winszuję ci! Co za mną to nieszczęście chodzi, wystaw sobie, od tej nieznośnej mojej hrabiny odkupić się nie mogę. Nie daje mi pokoju, a przyznam ci się że mój mąż, wcale do twego niepodobny. Tygrys! I muszę go znosić dla niej.
— Cóż książe chcesz! Tacy mężowie jako mój, niespotykają się tuzinami, fenomen, a to tylko zwyczajny mąż!
— Ale mi kością w gardle siadł!
— Rozumiem — zawołał Artur: — i chcielibyście się ze mną pomieniać.