Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom IV.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Puścić, kiedyś ty moja! puścić! — Patrz, nie obcy, to twój mąż, któregoś uśmiechem swoim sobie kupiła, co cię zapłacił ojcu na wagę złota!
I śmiał się, ale w tej chwili począł blednąć, włos mu się najeżył, jako psu na grzbiecie, oczy stanęły słupem, ręce wyciągnął i cofając wskazał na ciemny kąt pokoju.
— Patrz, — widzisz — zawołał cicho — widzisz kto tam stoi? Widzisz, blada, grozi mi, krew płynie, patrz, to oni przyszli, to oni przyszli! Więc to prawda! więc jest Bóg i kara!
Zuzanna obróciła się struchlała od strachu i ujrzała białe cienie stojące w ciemności; błyskającemi oczyma patrzące na Malepartę, który upadł i zakrył sobie oczy. Po chwili widzenie znikło. Nieśmiało podniósł oczy drżący mecenas, a nic już nie widząc, chwycił Zuzannę za rękę.
— Broń mnie — zawołał — broń mnie, oni przyszli po moją duszę.
— Ich już nie ma — szepnęła Zuzia.
— Nie ma? Oni są! Więc to prawda! — I uderzył się w czoło. — Więc jest sąd i kara! To nie było przywidzenie.
Nie śmiał już zaprzeczać, i nie powtórzył bluźnierstw dawniejszych, cała dusza jego strachem i boleścią przejętą była.
Gdy dzień zaświtał, Zuzanna pierwsza go wyrazy łagodnemi i nalegającemi prośby do przytomności przywiodła.
— Między tobą, mną a Bogiem niech będzie to wszystko. Niepokazuj ludziom rany, bo szydzić z niej będą. Miej litość nademną, nad ojcem, nad sobą! Cierp, ale milcz. Nie wydawaj się z boleścią, nie oskarżaj się o nic. Bóg ci może przebaczyć, ale ja! ja nieszczęśliwa!
I poczęła płakać gorzko. Nadchodzący dzień zmusił ją łzy osuszyć i przybrać zwykłą twarz i pozór spokojności. Jej prośby, nalegania, perswazje, tyle wymogły na Maleparcie, że i on mimo cierpienia, mimo zgryzoty, postanowił nie wydawać się z niemi.