Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom II.djvu/91

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ona nic nie odpowiedziała.
— Namyśliłaś się? — powtórzył.
— Namyśliłam, rzekła podnosząc głowę.
— Podpiszesz?
— Nigdy!
— Jeszcześ niedość głodna — rzekł Maleparta — poczekajmy do jutra.
I wyszedł znowu spojrzawszy na dzbanek z wodą i chleb, które stały nietknięte. Pomimo złości coraz powiększającej się oporem, zaczynał być niespokojny. Lękał się aby uparta kobieta głodem się nie zamorzyła, i postanowił, po swojemu, zażyć ją innym sposobem.
Na drugi dzień, z łagodniejszem obliczem, wsunął się do izby. Zastał Rózię na tem samem miejscu co wczora siedzącą, a dzbanek i chleb nietknięty.
— Namyśliłaś się? — spytał.
— Namyśliłam — odpowiedziała słabym głosem — nie podpiszę.
— I chcesz się głodem zamorzyć?
— Nie ja, ty mnie morzysz głodem.
— Masz chleb i wodę, właśnie pokarm pokutnicy, jaką jesteś: więcej ci nie potrzeba. Ale chcę mieć litość nad tobą.
— Ty? — przerwała kobieta.
— Tak, ja: podpisz, a będziesz wolną. Idź gdzie chcesz!
— Nie chcę swobody i nie podpiszę.
Maleparta nie pojmował odpowiedzi.
— Nie chcesz być wolną? — spytał.
— Tak, nie chcę, bo pókiś ty na świecie, któż mnie zapewni że dotrzymasz co przyrzekasz? Wypuść mnie, a w ówczas...
— A w ówczas? — podchwycił mecenas chciwie nadstawiając ucha.
— W ówczas, będziem mówić o tem.
— Któż mnie zapewni, że wolna zechcesz podpisać?
Rózia pogardliwie na niego spojrzała.
— Słuchaj — dodał — nie wyobrażaj sobie abyś mnie