Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom II.djvu/92

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

uporem swoim przemódz miała albo ustraszyć, musisz podpisać czy prędzej czy później.
— Nigdy! nigdy!
— Zobaczymy — zawołał Maleparta zamykając drzwi — zobaczymy.
Tak dni kilka minęły, w próżnych ze strony męża postrachach, naleganiach, perswazjach, w ciągle jednostajnym od żony oporze, chleb i woda wystarczały jej do nędznego życia, modliła się i płakała. Straszne było to życie samotnicy, co niczyjej twarzy prócz nienawistnego męża nie widziała, niczyjego prócz jego nie słyszała głosu, i nic nie widziała, prócz ścian izby, przypominającej jej okropną śmierć matki. Długie noce, czarne, nieprzerwane niczem, do szaleństwa prawie ją przywodziły i jedną pociechą w tej niewoli była modlitwa i łzy. Osłabiona coraz bardziej czuła w sobie upadające siły, i napróżno utrzymać się przy swojem starała. Co dzień słabszym głosem odpowiadała na jednostajnie powtarzające pytanie Maleparty — podpisz? dotąd jednostajnie jeszcze:
— Nigdy! nigdy!
Przewidywała już jednak chwilę, w której znużona, nie potrafi wyrzec tego słowa. Mecenas jątrzony oporem, poglądał z podziwieniem na tę słabą istotę, tyle siły duszy mającą. Co dzień spodziewał się ją przemódz, co dzień odchodził bardziej rozgniewany. Nareszcie znużył się i zniecierpliwił i postanowił nie zaglądać więcej do alkierza. Posyłał jedzenie przez starą kobietę służącą, a sam nie ukazywał się więcej. Rózia rada z początku że go nie widziała, w końcu niespokojniejszą być zaczęła. Domyślała się czegoś grożącego jej, czego nawet wyobrazić sobie nie umiała. Lękała się tem bardziej, że nie wiedziała czego. Dnie tymczasem płynęły jeden po drugim jednostajnie, a Maleparta zdawał się zapominać o niej.
— Czekajmy — rzekł w sobie — dłuższego na to czasu potrzeba: prędzej ona znuży się cierpieniem, niż ja oczekiwaniem.
To powiedziawszy i upewniwszy się że żona drugi