Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom II.djvu/71

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Kondukt wyciągał się od strony jezuickiego kościoła ku dominikanom. Wiodło go licznie zebrane duchowieństwo. Na kirem obitym wozie w odkrytej trumnie, postrzegł Maleparta bladą twarz pana Szczuki, którego od razu poznał, w oczach mu się zaćmiło, pod kolanami zadrgało, i stał wryty sądząc, że co chwila krzykną nań — zbójca!! — Że palcem powstając z trumny wskaże nań umarły i powie:
— Ten mnie zabił!!
Kondukt przeszedł, lud za nim przepłynął, Maleparta jeszcze stał nieruchomy i drżał cały; zdawało mu się że oszaleje. Powoli przeszło wzruszenie nareszcie.
Widząc że jeszcze nie powracano z sessji i domyślając się że pan Stanisław wprost z ratusza uda się do dominikańskiego kościoła, gdzie odprawiano egzekwje, Maleparta puścił się ulicą bez myśli, aby czas zabić. Potrzebował on tej przechadzki dla ochłonienia z przestrachu, którym go przejęło spotkanie konduktu i dla zebrania rozproszonych myśli.
Zegar na krakowskiej bramie wybijał drugą, gdy znużony przechadzką gwałtowną mecenas wracał ku kwaterze deputata.
Spotkał go w samym progu, otoczonego licznym dworem i assystencją szlachty, a pozdrowiwszy dość śmiało, wyraził intencją pomówienia na osobności.
Pan Stanisław odwrócił się szybko i rzekł:
— Od niejakiego czasu, mimo policzka którym musiałem wielm. pana od siebie odpędzić, leziesz mi w oczy bezustannie, proszę więc niech ta rozmowa będzie ostatnią. Więcej ich z nim mieć nie życzę.
— I ja się spodziewam, że będzie ostatnią — odrzekł, z przyciskiem mecenas, — ale dla samego jaśnie wielm. deputata, życzę, aby się odbyła na osobności.
— Ja tego nie widzę potrzeby — rzekł pan Stanisław, nie mam tajemnic przed memi przyjaciołmi z niczego, i proszę mówić co mi powiedzieć macie.
— Jeszcze raz prosiłbym o rozmowę na osobności.
— Jeszcze raz odmawiam jej wielmożnemu panu — odrzekł pan Górski.