Pan Stanisław siedział nazajutrz w swojej kwaterze dla bolu zębów, który go męczył, i otoczony przyjaciołmi, na jakich nigdy kuchni jego i piwnicy nie zbywało, słuchał jak pan Pękosławski opowiadał przytomnym wypadek z mecenasem, pstrząc go swojemi facecjami.
— Tandem — ozwał się jeden z przytomnych — i cóż tedy po policzku?
— Kolanem w tył i za drzwi jegomości wypchnęliśmy — dodał pan Jerzy.
— A on?
— Poszedł jak zmyty i tyleśmy go widzieli.
— Nie mówcie, że tyleście go widzieli — przerwał przyjaciel — zobaczycie go jeszcze pewnie, bo to człowiek, co gdy zechce szkodzić potrafi, a mściwy za katy!
— Kpiemy się z jego szkodliwości! — zawołał Szczuka, pokręcając wąsa.
— A co on nam zrobi? — rzekł Pękosławski. — Ot, odchuchawszy nadbitej szczęki będzie milczał i drugi raz w drogę nie wlezie.
— A tymczasem — rzekł inny z przytomnych — dziś już słyszałem, że podjął się sprawy pana starosty Wilskiego i grzebie się w dokumentach.
— Kto? on! — zawołał pan Stanisław.
— I — dodał ten sam — dał słyszę słowo staroście, że brakujących dokumentów odszuka.
Pękosławski rozśmiał się na głos.
— Sprawę przeciw deputatowi forytować? a to szalony!
— Dla czego? — spytał urażony trochę pan Stanisław — albośmy to wyjęci z pod praw? I owszem — i owszem! — ciekawym tylko jak się do niej weźmie,
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom II.djvu/53
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.
ROZDZIAŁ V.