Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom II.djvu/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Przechrzta myślał, myślał, chodził i nareszcie rzekł:
— Ot tak jak sobie chcę. — Bierz licho strach i szubienicę — jak dacie sześćset to zrobię.
— Co? sześćset?! Idź do djabła i z twoją pomocą!
— A policzek? — spytał śmiejąc się czarny — nie wart śześciuset? Ja bym za niego dał tysiąc! A wa! I zaryhotał na całe gardło.
Mecenas poczerwieniał i za włosy się targnął.
— Słuchaj, rzekł, dam ci trzysta.
— Ani chcę słuchać.
— Ostatnie słowo czterysta.
— Ostatnie słowo pięćset.
— Bierz cię djable: czterysta pięćdziesiąt.
— Bierz i ciebie. Ręka, słowo!
— Słowo i ręka.
— A wypłat?
— Na miejscu i po uczynku.
— Jakto?
— Ja będę z wami.
— Tak? zgoda! Rozumiem! — dodał szydersko. Chcecie się przekonać, czy mu damy rady, a może i odpoliczkować? No! no — niech tak będzie!
— Ale nie myślcie, abym pieniądze miał z sobą — rzekł Maleparta — mogłyby was skusić. Wypłacę je w domu.
— A kto mi zaręczy że wypłacisz?
— Będziesz mnie przecie miał w ręku!
Przechrzta bystro spojrzał w oczy Maleparcie, jakby śledził czy go nie oszukuje, potem mruknął:
— No! no. Dajże zadatek.
W milczeniu mecenas wysypał z trzosa trzydzieści oberzniętych dukatów, i chowając za nadrę woreczek — wyszedł.
— Dasz mi znać gdy czas i miejsce opatrzysz — rzekł, wymykając się.
— Dam.