Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom II.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kiedy to swoją niesłusznością sławny już proces i sposobu nie tylko wygrać go nie ma, ale nawet wznowić.
— Nie mówcie tego — rzekł ktoś — promowował on i wygrywał takie sprawy, co je za zdesperowane uważano.
— Gdyby tę wygrał — zawołał pan Stanisław — wiecie waszmość panowie bracia coby z tego wynikło? Jak wam się zdaje? Odebraliby mi prawie całą majętność!
Wszystkim nosy zwisły i nikt na to pytanie odpowiedzieć nie chciał, Pękosławski aż czmychnął. Szczuka westchnął.
— I zkąd ta przyczepka? — spytał ktoś z boku nieświadomy.
— Za żonę — odpowiedział Pękosławski. — Nieborakowi jejmość uciekła do klasztoru, nie mogąc znieść srogiego obejścia, bo ją słyszę karmił spleśniałym chlebem i zgniłą rybą, a do tego po bokach pociągał.
— To fałsz — ozwał się Stanisław.
— A zkądże jegomość wiesz że fałsz?
Deputat zamilkł.
— Tandem ubzdrało się mu, że jego żonę nasz pan deputat uprowadził, co jej ani znał, ani widział.
— I to fałsz — dodał deputat — bom ją prawda znał, ale mało bardzo.
— Niechże się jegomość sam broni — odezwał się Pękosławski — ja już umywam ręce.
— Zkądże mniemanie że deputat ją uwiódł?
— Nie uwiódł ale uprowadził — przerwał pan Jerzy śmiejąc się — magna distractio.
— Ztąd podobno — kończył Stanisław — żem ją widywał w oknie siedzącą i rad się tamtędy przechodził; żem znał przed ożenieniem, a na nikogo więcej podejrzenia mieć nie mógł, tylko na mnie jednego.
— Ale — dodał ktoś — nie poczuwacie się do winy? spodziewam.
Pan Stanisław w milczeniu wzruszył ramionami pogardliwie.
Dano znać, że konie na których pokazanie oczeki-