Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom I.djvu/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
ROZDZIAŁ IV.

Nazajutrz, zaledwie instygator saecuritatis ze zwykłą przy tym obrzędzie ceremonją odniósł z sali sądowej krzyż i laskę marszałkowską, Prozorowicz już nie zwracając się do swojej kwatery, wprost udał się do Matjaszowego szynku z palestrantem. W tej godzinie zwykle wszystka hałastra trybunalska, odwiódłszy panów na kwatery, rozbiegała się po gospodach i nacierała na kufle. — Ledwie się też do Matjasza docisnęli, u którego napływ gości zawsze był wielki. I nie dziw: gospodarz grzeczny, gosposia jeszcze niczego a potulna, miód wytrawny i dobrą miarą.
Matjasz sam powiódł na górę Prozorowicza, a ten rozsiadłszy się wygodnie i wziąwszy oburącz kufel, posmoktawszy, rozsmakowawszy się, tak zaczął dalszy ciąg swojego opowiadania:
— Już tedy mości panie, widzieliście naszego Malapartę z żebraka patronem, a patronem wziętym, szlachcicem wyprobowanym i wedle wszelkiego podobieństwa kapitalistą. Ale to dopiero jego kreacji początek. Idźmy tedy do reszty!
Pod ten czas mieszkała w Lublinie niejaka wdowa Mrozicka. — Była to nieszczęśliwa kobieta, wyzuta z pięknej niegdy w Inflanciech substancji, imienia znakomitego baronówna Gelbstern z domu, mająca tylko jedynaczkę córkę. Wyszła ona była z affektu szczególnego, nie wiele bacząc na przełożenia dumnej familji, za ubogiego szlachcica, niejakiego Mrozickiego, co wojskowo służąc, poznał ją kędyś w Inflanciech, rozkochał, a potem wykradłszy, gdyż familja na związek dozwolić nie chciała, ożenił się z nią. Na ową panią Mrozickę przypadała wielka część dóbr znacznych w In-