Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

teraz nie zbywało, wzięła się więc bardzo rezolutnie do rozmowy.
— Zdaje mi się, iż pan major mówił, że to pan masz gospodarować w Berezówce?
Głos dziewczęcia wprost do wystawionego na pokuszenie skierowany, przejął go do szpiku kości. Takiego głosu brylantowego nie słyszał nigdy w życiu. Zmieszał się... co tu było odpowiedzieć? Podniósł oczy i spojrzał na nią jakby o litość błagał.
Marynka się śmiała figlarnie. To go skonfudowało więcej jeszcze... Litując się nad nim dziewczę, już nie czekając odpowiedzi dalej ciągnęło:
— Jaki pan jesteś szczęśliwy, że tu zostaniesz... że pana nie wypędzają, jak nas, między obcych, za świat... Ja doprawdy sama nie wiem jak się potrafię przyzwyczaić do miasta. Czy pan kiedy byłeś w wielkiem mieście?
Juraś o mało się nie wygadał, ile lat siedział w seminaryum zamknięty, szczęściem w porę za język się ukąsił — bo mu wuj o seminaryum mówić zakazał, tak samo jak nazywać się Poteruchą...
Nie chcąc kłamać, a seminaryum uważając za rodzaj szkoły, odparł cicho:
— Ja całą młodość spędziłem w mieście, będąc w szkole...
Marynka w śmiech.
— Jak to? młodość? alboż pan już jesteś stary? spytała.
Biednemu zabrakło odpowiedzi, gorzał od rumieńców, a czapkę dusił w ręku tak, że już do jakiegoś nieforemnego zawinątka była podobną...
Dziewczę poprawiło się zaraz.