Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/96

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Strasznie nudno być musi w mieście! Ani drzew, ani pola... same mury...
Westchnęła...
— Tak — mury — potwierdził Juraś, czarne i zasmolone... bardzo smutne...
— No — a my się tam musimy zamknąć Bóg wie na jak długo...
Juraś po trosze przychodził do siebie. Patrzał na Marynkę, coraz mniej mu się wydawała straszną, a coraz ładniejszą. Prawda, że sama o tem nie wiedząc zalotną jakąś być zaczynała. Minki miała śliczne rozpieszczonego dziecięcia.
Juraś Pana Boga w myśli prosił, aby go z tego ciężkiego położenia oswobodził.
Rozmowa nie szła.
— Pan tu będziesz gospodarował w tej kochanej Berezówce! zaczęła znowu Marynka. A! jabym pana bardzo prosiła, aby w ogródku moim nic nie odmieniać... Kto wie? ja może, ja pewnie tu powrócę... takby mi było miło zastać moje dobre znajome... kwiatki, ławkę...
Juraś aż się z krzesła ruszył.
— A! zawołał — niechże pani będzie zupełnie spokojną. Ja tu święcie zachowam wszystko... niczego nie tknę...
— Owszem, proszę sobie nawet kwiatki zrywać, na to pozwalam, ale nie — wyrywać... Oni tu powiadają, że nowy gospodarz może na moich grzędkach cebulę posadzić.
— Nigdy w świecie! — odparł patetycznie tak i uroczyście Juraś, że Marynka znowu się rozśmiać musiała.