Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/94

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Potrzeba wszakże przypomnieć, że to istota była sobie ładną, obiecującą, ale wcale nie tak piękną, jak się Jarusiowi wydawała... Dla niego — było to wcielone marzenie... sen na jawie... Zdało mu się, że ją gdzieś, niegdyś znał przed przyjściem na świat...
Tak się zdaje wszystkim młodym, którzy po raz pierwszy zakochać się mają...
Pod wrażeniem tem, jak się Juraś znalazł, jak przedstawił Dziwulskiej, smutno jest opisywać. Potrącił w komodę, na której się filiżanki zatrzęsły, nastąpił wujowi na nogę, popchnął krzesełko i nie mógł sobie znaleźć miejsca...
Major i Dziwulska wyratowali go z tego zawrotu głowy, a niepoczciwe dziewczę o mało się z niego nie rozśmiało... Pomimo to wydał się jej wcale przystojnym i — jakimś dobrym chłopcem...
— Ależ niezgrabny! powiedziała sobie...
Dziewczę bez żadnego doświadczenia, instynktem czuło, że to niezgrabstwo... było dziełem jej oczu... Bawiło ją to...
Całego toku rozmowy we cztery osoby przytaczać nie będziemy...
Major przewrotny i zabiegliwy, umyślnie pod jakimś pozorem bardzo poufnej narady, odprowadził Dziwulską do bocznego pokoju i Jurasia sam na sam zostawił z Marynką...
Dziewczę stosunkowo i odwagi, i doświadczenia miało więcej niż chłopak, czuło się w obowiązku bawienia gościa tego, który siedział w kącie taki nieszczęśliwy i zbiedzony, że litość nad nim brała.
Jest to w naturze rzeczy, iż widoczne tchórzostwo cudze budzi odwagę, a że Marynce i tak na niej