Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/91

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z nim działo? Bóg jeden wiedział, do którego wzdychał po radę i pomoc...
Okoliczność sama z siebie mało znacząca, dla niego, w jego oczach nabierała ważności niezmiernej. Nawykły do pilnego roztrząsania sumienia każdego wieczoru, do liczenia się z każdą myślą, do unikania wszelkich pokus, Juraś widział dla siebie niebezpieczeństwo wielkie w tem, że ową Marynkę, którą miał ciągle na myśli — trzeba mu było zobaczyć, zbliżyć się do niej, może nawet mówić z nią...
Jakie to mogło następstwa prowadzić za sobą?...
Drżał biedny chłopiec — a mimo to, i choć wuj mu pozwalał się sprzeciwić sobie, mieć wolę własną, nie zebrał się na odwagę odrzucenia jego propozycyi. Jakby się był wytłómaczył z tego?
Wstyd mu było powiedzieć całą prawdę, a skłamać — było grzechem...
Postanowił tylko, odmówiwszy na tę intencyę osobną modlitewkę, przeznaczoną na odżegnywanie pokus wszelkich, w Berezówce się sprawować jak najostrożniej. Oczu nie podnosić, na dziewczynę ani patrzeć, ani się zbliżać do niej, okryć się pancerzem chłodu i obojętności.
W miarę jak się niedziela ta zbliżała, rósł niepokój — on sam był najwięcej tem przerażony, iż odkrywał w sobie obok obawy, rodzaj ciakawości i pragnienia...
Widocznem było, iż nieprzyjaciel rodu ludzkiego zastawiał na niego sidła, i że należało tem mocniej mieć się na baczności...
W sobotę wieczorem Juraś tak był oprymowany, iż tylko co się nie odważył skłamać, wytłóma-