Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/65

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dyować nadesłane szkoły i nuty, przyczyniała się dużo i sama miłość przedmiotu...
Zagrzebany na wsi, w rzeczach muzyki zacofany latami tylu, znajdował w nutach nowych wskazówki zdumiewające go i obudzające podziwienie...
— Do czego to doszło! — mruczał: co ci ludzie powymyślali!
Śmiał się, cieszył — czasem nie rozumiał i błąkał się, w końcu z niezmierną radością rozplątywał wszystkie węzły...
A Marynka? — uczyła się łatwo, chciwie i dziwnie...
Tłómacząc jej teoryę, Żantyr do końca z nią trafić nie mógł, słuchała go jakby nie pojmowała wcale, za to w praktyce wyprzedzała nauczyciela, odgadywała więcej niż on i czyniła mu to zrozumiałem, nad czem on ślęczał napróżno...
Głos w tych gimnastycznych ćwiczeniach zyskiwał niezmiernie, rósł, potężniał, stawał się giętki, czystszy coraz, jaśniejszy... Nuty sypały się jak perły z tą łatwością, jaką daje talent prawdziwy i miłość sztuki...
— Postęp był tak niespodziewany, zdumiewający, że teraz matka, która nie chciała nigdy jawnie pokazać Marynce, jakie głos na niej czynił wrażenie — słuchając go z za drzwi, płakała.
Sam Dziwulski ciągle wałęsający się po świecie, chociaż czasami jeszcze przypominał sobie Francuza, niewiele liczył na niego... Zmuszony żyć cały w teraźniejszości, — wszystko to co oczekiwania wymagało, cierpliwości, wytrwania, miał za stracone. Roił i rozpoczynał ciągle coś nowego, rzucał z równą