Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wyjście Marynki, którą Francuz od stóp do głowy z ciekawością niezmierną opatrywał, z którą starał się grzeczną zawiązać rozmową, pomimo dumnej i nadąsanej minki dziewczęcia — zrobiło wrażenie dobre...
Marynka była polnym kwiatkiem, jeszcze nierozwiniętym, w którym wprawne oko doświadczonego człowieka odgadywało z łatwością przyszły wdzięk...
Dziś była to istota dzika, trochę niezgrabna, bardzo zmieszana, a naiwnością swą oryginalna. Volanti wiedział co wykształcenie z tego surowego materyału uczynić może....
Księdza Kaliksta przed obiadem jeszcze obowiązki na probostwo odwołały... Po obiedzie więc, gdy podano kawę, którą Dziwulski swoim podróżnym, szkaradnym rumem Francuzowi przyprawił, byli sami we czworo...
Nalegano, aby Marynka śpiewała... Volanti żądał tej samej piosenki, którą w polu nuconą słyszał... Dziewczę się zaklinało, że ani wie co wówczas śpiewało...
Skończyło się więc na najprostszych w świecie rzeczach, na — „Chciało się Zosi jagódek,“ na piosence Brodzińskiego...
Głos drżał z początku... lecz, Marynka, gdy raz zaczęła śpiewać, dawała się dźwiękom i pieśni upajać. Zapomniała o Francuzie, uczuła w sobie jakąś gorączkę, zapał, ochotę, głos się podniósł, oczyścił, nabrał siły...
Francuz stał zadumany, słuchał i uśmiechał się. To co śpiewała teraz wcale do popisu się nie nadawa-