Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wśród tych przygotowań rozgorączkowujących do ubrania, matka, zajęta obiadem, bo się na gospodynię spuścić nie mogła wbiegała tylko, spoglądała, całowała ją w czoło... i wychodziła natychmiast.
Marynka z męztwem wielkiem sposobiła się do wyjścia... Nie szło jej o to, aby być piękną, bo nie miała pojęcia o tem, ażeby kobieta inną uczynić się mogła, niż ją Bóg stworzył — nie chciała tylko wstydu uczynić matce. Właśnie miała szpilkami przymocować niebieską wstążkę... gdy... od bawialnego pokoju, (drgnęła) brzęk ją doleciał...
Ktoś próbował klawiszów jej brzęczącego klawikordu... dobywał z nich dźwięki... bardzo zręcznie, w harmonijne składając je akkordy... Marynka zasłuchana ukłuła się szpilką... Piękny głos męzki nucił wesołą piosenkę...
Był to Volanti, który na prośbę gospodarza szansonetką fraucuzką przerwał dworku ciszę...




Nie mówmy chyba o obiedzie, który łzami Dziwulskiej był oblany. Wiedziała, że mąż się gniewać będzie za to co zrobi, a zgotować go inaczej i lepiej nie było z czego... Pamiętała o tem, że Francuzi są wymyślni — zmuszona była na upokorzenie swe, zdradzić ubóztwo, które im nigdy może tyle co dnia tego nie było ciężkiem do zniesienia.