Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ubogi ten dworek, towarzystwo w nim w istocie mogło oryginalnością swą zająć cudzoziemca.
Pobyt gościa przedłużył się tak, że nieszczęśliwa gospodyni, wcale nieprzygotowana do tego — musiała myśleć o jakim takim obiedzie... aby ubogi dworek nie wydał się ogłodzonym.
Ernest wyprowadziwszy na ganek Francuza, szepnął mu:
— Nie zrażaj się pan... masz trochę czasu... nie ustępuj... Dziewczynę przecię z kąta dobyć muszą.
P. Volant zapalił cygaro, usiadł na ławce i przypatrywał się żywemu inwentarzowi pani Dziwulskiej, ze swobodą przechadzającemu się po dziedzińcu, jakby żaden Francuz na niego złośliwemi nie patrzał oczyma.
Volant, który się urodził w małym massie (dworku) w południowej Francyi — mimowoli przypominał sobie te lata młodzieńcze, gdy rodzicielskim gęsiom służył za mentora... Sielanka ta prozaiczna i uboga, prawie go uczyniła smutnym...
Gospodyni zajęta obiadem, ciągle wychodziła szukać córki, posłała nawet dziewczynę... nie znaleziono jej nigdzie. Marynka uparcie siedziała ukryta w łozinie, czekając, podsłuchując czy Francuz nie odjeżdża. Głód jej już zaczynał dokuczać, a co gorsza, choć słońce z góry piekło, w nogi od wilgoci zimno było... Zaczynała się niecierpliwić — lecz potrzeba było albo nie uciekać, lub wytrwać.
Dziewczę, któremu nigdy długo na jednem miejscu wytrwać nie było łatwo — męczyło się okrutnie...