Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wyrozumiałość dla dziwnego żądania, znosiła je cierpliwie.
Po wymianie kilku słów i odpowiedzi na zarzuty, jakie mu się ośmieliła uczynić, Dziwulska odezwała się:
— Nie możesz pan mieć za złe matce, że się o dziecko obawia... Los świetny niezawsze szczęśliwy... Widzisz pan, żeśmy ubodzy, dziecku do wychowania wieleby jeszcze potrzeba, my mu go dać nie możemy... a powierzyć wyrostka... dziecię prawie... samą... obcym... a! panie... — Tchu jej zabrakło.
— Ależ panibyś sama z nią i przy niej być mogła? odezwał się Francuz...
Dziwulska się zarumieniła.
— Nie mogę — odparła krótko...
Volant nie nalegał, prosił tylko jak o łaskę, ażeby mógł głos posłyszeć.
Chociaż ks. Kalikst słuchający rozmowy zżymał się na to i dawał znaki, Dziwulska gotowa była prawie przyprowadzić Marynkę. Ruszyła się, poszła i wróciła zarumieniona oświadczając, że dziewczę, ze strachu zapewne, zbiegło i tak się gdzieś ukrywało, że znaleźć jej nie było można.
Volant się uśmiechnął na to, Ernest rzucił na żonę piorunujące wejrzenie w przekonaniu, że ona się córce ukryć kazała...
Podano śniadanie, Francuz faisait bonne mine à mauvais jeu — o wyjeździe mowy nie było... ksiądz nie odchodził także...
Dziwulski w sposób najpocieszniejszy gościa zabawiał, a ten tak te wysiłki przyjmował, jak gdyby w istocie bawił się wyśmienicie...