Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/474

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rego brzęczącego fortepianiku, stał nowy i piękny Pleyela. Nie było na nim nut, bo Żabińska skrzętnie je chowała.
Marynka podszedłszy otworzyła szybko fortepian, i Żantyrowi przy nim miejsce wskazała... Opierając się, powoli siąść był zmuszony. Stanęła przy nim oparta o róg fortepianu.
— Wiesz, szepnęła, tę włoską piosnkę mi zagraj, której się ja nauczyć muszę, aby mnie i mój głos kupili. Ja to czynię dla mamy... mówisz, że nam mogą dać dużo, dużo pieniędzy?
Żantyr nie dotknął jeszcze klawiszów, ona się zamyśliła. Myśli jej musiały powędrować daleko i przebiedz bardzo długą drogę. Zapomniała wnet co mówiła przed chwilą.
— Lacerti będzie zła, — zaśmiała się — o zła! a stary poczciwy Samsonow się spłacze z radości... Wiesz ta arya z „Łucyi...“
Podniosła się i już pierwszych kilka słów poczęła nucić, gdy przerażony tem Żantyr wstał z krzesła.
Widząc go odsuwającego się od fortepianu, przestała śpiewać nagle.
— Mamy nie widać i nie widać, rzekła smutnie. Majora także, wuj nie przychodzi, ty jeden poczciwy pamiętasz o mnie.
Uśmiechnęła mu się i z wolna zsunęła się, siadając na blizkiej kanapce. Żantyr stał przed nią milczący i zmieszany.
Drzwi się otworzyły, i Żabińska weszła niosąc na tacce kawę, którą postawiła przed Marynką zdziwioną.