Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/473

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Proszę pana Żantyra, dodała, proszę.
Na ganku od ogrodu ukazała się podżyła kobieta w białym szlafroku, białym czepku, z twarzą łagodną. Patrzała na stojącą w ogrodzeniu Marynkę i czekała, czy jej nie będzie potrzebna.
Była to pani Żabińska, która od roku już przy Marynce bawiła, prawdziwa Siostra Miłosierdzia, bo też i z klasztoru Sióstr wzięta, z którego nowicyatu czasowo tylko oddaliła się dla Marynki.
— Marynko, kochanie! tam pokrzywy są około płotu, ostrożnie...
Obejrzała się do koła przestrzeżona i odstąpiła trochę.
— Byle mama powróciła, odezwała się, muszę jej prosić, aby to zielsko kazała powyrywać...
Odstąpiła ku ścieżce, z głową zwróconą ku furtce, którą miał wnijść Żantyr.
Ten wahał się jeszcze; nie umiał bowiem w przytomności Marynki zachować się jak należało, łzy łykał, a śmiech jej do rozpaczy go przyprowadzał....
Doczekawszy się starego przyjaciela, poczęła iść ku dworkowi, prowadząc go za sobą.
— Jakże się ma wuj? pytała: wieki już jak u nas nie był. Jak się ma?...
— Dobrze... dobrze... zamruczał Żantyr pod nosem.
— A dla czegoż nie przychodzi?
— Nie może... nie może... szeptał organista niechętnie.
Milcząc, wprowadziła go do saloniku, który zupełnie do dawnego był podobny, tylko w miejsce sta-