Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/466

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

We dwa lata później, ktoby był widział Berezówkę, nie domyśliłby się może, iż ogień przeszedł tędy, i że nowa, odrodzona z popiołów powstała. Pobożna ręka tak ją odbudowała, aby pomiędzy zgorzałą a nową najmniejszej nie było różnicy. Trochę świeższym wyglądał dworek, choć u nas drzewo prędko słoty i wichry, upał na przemiany z mrozami oblekają szarą powłoką. Nawet popalone płoty i zniszczone szopki umiano na wzór dawnych w tem samem miejscu skleić z takiego samego materyału.
A był dzień taki wiosenny, podobny do owego poranka, gdy Marynka wybiegłszy na łąkę, na cały głos sobie samej piosnkę śpiewała, co o jej przyszłości miała rozstrzygnąć...
I jak naówczas w krzakach łoziny, w bzach i w olszynach zawodziły słowiki, a wszystko tu tak się mało zmieniło, postarzało, urosło, jakby między chwilą tamtą a teraźniejszością ledwie dzień jeden upłynął. W tej naturze na pół sennej, żyjącej powoli i nieznacznie, trudno było dopatrzyć się postarzenia, różnicy od wczoraj, wzrostu i metamorfozy. Te same kwiatki podnosiły główki z traw bujnych... i na ścieżynce wiodącej do dworku, która tak samo jak niegdyś płowo wśród zielonej murawy wiła się... powolnym krokiem szedł z tym samym kijem w ręku, w tej