Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/45

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z nich usłyszeć, a nawet rozchylając ostrożnie gałęzie, zobaczyć kto i w jaką jechał stronę...
Wiedziała, że matka jéj szukać może i będzie niespokojna, lecz przekonana też była, że się domyśli powodu zbiegowstwa i łacno uspokoi.
Liść zielony wziąwszy machinalnie w ząbki i gryząc go zadumana, podparła głowę na ręku i siedziała...
Pobożna bardzo, zaczęła po chwili koronkę do Przemienienia Pańskiego, a skończywszy ją, codzienny pacierz ranny i „Kto się w opiekę,“ które zwykle dopiero wieczorem odmawiała. Serce jej biło okrutnie...
Jakby na przekorę potem jej samej, w młodej wyobraźni poczęły się skupiać wszystkie rozpierzchłe, w niewielkiej ilości rysy z życia sławnych aktorów, śpiewaków i t. p. Matka niekiedy o splendorach dworu Ogińskich, o teatrach warszawskich, o różnych sławnych wirtuozach rozpowiadała jej... dla rozrywki... Los tych ludzi zarazem ją przestraszał — i pociągał.
Od księdza wuja nieraz też nasłuchała się argumentów przeciwko teatrom, widowiskom zepsuciu ludzi, którzy lubili uczęszczać na nie...
Co się tam w tej główce przez ten czas przesnuło?
Na gościńcu zaturkotało, zadzwoniło, Marynka rozgarnęła gałązki — patrzała z sercem bijącem... Domyślała się, że jechał Francuz. W istocie on to był. Widziała jak do Berezówki zawracał.
Obrachowała sobie na swój sposób, że matka i ksiądz natychmiast się go pozbędą, że powóz napo-