Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/448

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wiedził Marynkę, posiedział u niej krótko i pojechał do Lacerti.
Wieczór był nie tak tłumny i krzykliwy jak zwykle: kilka poważniejszych, łysych figur, zapowiedziane dwa ładne kwiatki.
Dolores, typ hiszpański, młoda jeszcze, piękna bardzo, w towarzstwie matki i brata, przewędrowała już była Europę; znać na niej było obycie się z ludźmi, nawyknienie do hołdów, pewne zobojętnienie. Mogła być ponętną dla malarza, dla zepsutego człowieka, szukającego wrażeń, ale dla barona nie miała uroku. Mówiono, że była prostą wieśniaczką, lecz nic już wieśniaczego u niej nie pozostało. Przypominała maryonetki teatru Guiniol’a.
Gruzinka Taida, młodziusienka, biała jak mleko, z włosami i oczyna czarnemi jak krucze skrzydła, nie mająca spełna lat trzynastu, a wyglądająca na szesnaście, była w istocie zachwycającej piękności. W haremie sułtana byłaby niezawodnie pierwsze miejsce zajęła, lecz piękność jej tak nie mówiła nic, tak była bezmyślną, tak jawnie brakło jej duszy, która spała w tym posążku, nie mając się nigdy przebudzić, że chyba ludziom bez myśli i czucia podobać się i zachwycać ich mogła.
Baron, który był ciekaw piękności i takich typów nowych, z zajęciem począł przypatrywać się i rozmawiać z dwiema zaproszonemi. Hiszpanka zdradzała dziecko już zepsute, ostrożne i obrachowując krok każdy i słowo; z Taidą gruzinką rozmówić się było niepodobna. Zamiast słów, pokazywała białe ząbki, błyskała nieporównanej piękności oczyma, wdzięczyła się ruchami jakiegoś dzikiego zwierzątka,