Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/447

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przebaczy, zdziwiony trochę zobaczył ją śmiało i wesoło wchodzącą do siebie.
— Prawda, że jestem bezwstydną! żeby się też tak narzucać komu! — rzekła śmiejąc się od progu. Ale kiedy stary przyjaciel niełaskaw, ja, zrzuciwszy pychę z serca, sama muszę do niego!...
Stanęła, nie zrzucając zarzutki, ani chcąc przysiąść.
— Zróbże mi tę grzeczność, odezwała się: zaszczyć salon mój bytnością swoją. Potrzebny mi jesteś.. chwalę się nim...
Baron śmiał się szydersko.
— Na cóż ja tam jestem potrzebny? spytał.
— Jakże? baron! dyplomata! nie rozumiesz, jak przyjemnie figuruje w saloniku biednej śpiewaczki? Jesteś reklamą. Proszę cię, przyjdźże dziś.
— A! dziś? rzekł marszcząc się trochę Percival. Dla czego dziś?
— Bo u mnie kilka osób będzie.
Lacerti przysiadła na rożku krzesełka.
— No, ja, dodała, spowszedniałam, nie mam uroku, nudzę cię; ale będzie kilka nowych twarzyczek, które warto zobaczyć. Zaprosiłam Dolores hiszpankę, tancerkę zachwycającą; będzie mała gruzinka, której nie widziałeś, a jest cudem piękności...
— Ale zkądże ci myśl przyszła urządzić taką wystawę cacek? spytał baron żartobliwie.
— Bo się nudzę sama i chce, aby się u mnie ludzie bawili — zakończyła, wstając Lacerti. A zatem rachuję na barona.
Niewielką wagę przywiązywał Percival do tych zaprosin, ale obiecał przyjść. Przed wieczorem od-