Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/445

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Są takie serca jak moje, które żadnemu marzeniu szczęścia nie dają wiary. Za wcześnie ból je zwarzył. Znasz pan mój los; do tego co on mi narzucił, nie chcę ja dodawać winy własnej...
— O jedno panią proszę, wzruszonym głosem przerwał baron; ufaj mi pani i nie oddalaj od siebie.
— Jeślim tego dotąd nie uczyniła, odparła Marynka — na cóżbym teraz przyjaciela miała poświęcić, aby uniknąć potwarzy? Wiem bardzo dobrze, iż całe miasto nazywa mnie pańską kochanką; gardzę tem, ale w sumieniu mojem chcę być czystą.
Rozmowa ta urwana nadejściem Zosiczowej, nie wpłynęła bynajmniej na zmianę postępowania barona. Co myślał, czy był zrezygnowany, czy żywił jakie nadzieje, zgadnąć było trudno.
Lacerti w kilka dni potem napadła go z szyderskiem prześladowaniem miłością dla pani ex-dyrektorowej.
Percival popatrzał na nią litościwie a szydersko.
— Przekonywam się, rzekł, że piękna Laura całkiem ludzi nie zna. Gdybym był, jak sądzisz, szczęśliwym kochankiem tej kobiety, dawnobym już nim być przestał... a jeśli nim nie byłem, dodał, możesz być pewna, że nim nie będę.
— A kimże tam jesteś? zapytała Laura.
— Przyjacielem, który ma szacunek dla kobiety...
Skłonił się. Cyganka się śmiała.
— Szacunek, jakiego dla ciebie mieć nie można — dokończył baron, i poszedł.
— On się z nią w końcu ożeni! zawołała za odchodzącym patrząc Lacerti.