Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/444

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

anioł, dla nieszczęsnego grosza, musiał iść w to piekło...
Cóżby był dał, gdyby ją mógł wyratować!
Wdzięczność za oba koncerta, które trochę uspokoiły Marynkę i dały jej odetchnąć, należała się niewątpliwie baronowi. Czuła ona to, i przy pierwszem widzeniu się z nim, podeszła do niego, przejęta, pełna ufności, obie ręce mu podając i uśmiechając się:
— Dziękuję!
Baron wpatrzył się w nią przez chwilę wzrokiem tak natarczywym, że Marynka zmieszała się i oczy odwrócić musiała. Miała jednak odwagę powiedzieć mu:
— Panie baronie! nie patrz pan tak na mnie i nie odbieraj mi uczucia, jakie mam dla niego... Chcę, by ono mi pozostało. Mam dla niego wdzięczność i szacunek.
Percival westchnął.
— Pani! rzekł, powstrzymując się: chciej mi wierzyć, że nadto cenię to co mam, abym śmiał żądać więcej. Zdaje mi się, żeś pani dawno odgadnąć musiała, iż byłem więcej niż przyjacielem jej, żem się szalenie rozkochał, żem nawet miał nadzieję...
— Nie krzywdź mnie, nie potwarzaj pan siebie, odparła śmiało Marynka. Czyż tak nam nielepiej? czyż jest nie godniejszem pięknej duszy zaspokoić się przyjaźnią świętą i czystą?
Podała mu rękę.
— Nie psuj mi pan marzenia mojego.
Percival uśmiechnął się.
— Będę posłusznym, rzekł.
Marynka spuściła oczy.