Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/437

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Rozgorzało znów biedne chłopię, stokroć może niebezpieczniej niż niegdyś, takim urokiem nowym obdarzało ją męczeństwo. Zdawała mu się jakąś istotą z obłoków, z niebios wygnaną, której on nie był godzien tknąć kraju szaty.
Rozstali się późno.
Marynka poszła milcząca do swojego pokoiku już z tą myślą i postanowieniem, że powinna powracać do życia, dla ktorego czuła obrzydzenie.
Baron nazajutrz przyszedł się tylko dowiedzieć o zdrowie. Nie usiadł nawet z początku, nie chciał być natrętnym.
Sama ona zatrzymać go musiała: żądała rady. Pierwsze jej słowo zdradziło jej postanowienie powrotu na scenę.
Percival usiadł.
— Nic łatwiejszego, rzekł: nowy dyrektor w tych dniach zapewne będzie wybrany z liczby kandydatów, którzy się o to dobijają. Nie ma wątpliwości, że on sam starać się będzie panią pozyskać. Nie sądzę, aby o to starania jakie czynić potrzeba. Tymczasem mojem zdaniem, jeśli pani wolna, sezon jeszcze nie rozpoczęty, byłoby bardzo korzystnem urządzić kilka koncertów. Hr. Samsonow żywy bierze udział we wszystkiem, co się jej tycze; on i inni wielbiciele, siebie nie liczę, dodał baron, postarają się, aby koncerta świetne dały rezultaty.
Marynka raz się zgodziwszy na ofiarę, gotowa była na wszystko.
Zmuszona była wreszcie uciec się choćby do koncertu, bo ostatki zapasów się wyczerpywały, w hotelu była winną.