Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/435

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Duma jej nie pozwalała ani pomyśleć o pierwszem, chociaż baron z największą delikatnością, ofiarował jej usługi swoje. Praca zaś najłatwiejsza, najwłaściwsza, ta, która najprędzej mogła ją oswobodzić, była... na scenie.
Nie mogła jednak jeszcze tej ostateczności przyjąć, zgodzić się na nią.
Baron po godzinnej rozmowie, widząc ją coraz bardziej podraźnioną, w kilku słowach weselszych zakończył, pożegnał się i wyszedł.
Juraś chodził po swej izdebce na poddaszu, czekając aż go wezwą, modląc się chwilami i gryząc sobą i losem Marynki.
W rozpacz go wprawiło, że poseł nieszczęścia, zwiastun tak złych wiadomości, nic — nic poradzić, na nic się nawet przydać nie mógł.
Głód zaspokoiwszy kawałkiem chleba i wędliną, którą miał z domu, dotrwał tak do wieczoru, przysłuchując się, czy mu nie dadzą znać, żeby zszedł. Zdawało mu się, że o nim zapomniano. Wieczorem dopiero Marynka kazała go przyzwać na herbatę.
Znalazł ją bardzo bladą, z oczyma jakby w gorączce świecącemi, lecz już niby spokojną.
Dała mu znak, ażeby usiadł.
Bez narzekania, bez utyskiwań, zaczęła go pytać o Berezówkę.
Nie było mowy o pożarze, o stratach, o niczem, dowiadywała się o ogródek swój, o ławkę w nim, o drzewa za dworkiem.
Juraś z zapałem, z jakim wszystkiem tem się zajmował, opisywał jej najmniejszą rzecz, upewniał,