Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/433

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ło celu, złamane było na wieki... prosiła Boga, aby ją zabrał do siebie. Wszystkiego miała już dosyć.
Baron Percival, który w tej porze przychodził codzień, zjawił się i dnia tego w przedpokoju, i zastawszy tu Zosiczową, dowiedział się od niej, że przybyły ze wsi ktoś złe bardzo przywiózł wiadomości, że Marynka była zapłakana, i słowa się z niej dopytać nie było podobna.
Wiadomość ta nietylko nie odstraszyła barona, ale zdawała się bodźca mu dodawać. Chwilę podumawszy w drogu, wszedł do saloniku, w którym Marynka jeszcze leżała z twarzą zasłonioną.
Znajomy chód jego, zmusił ją, by się podniosła. Chciała wytłómaczyć się chorobą, bólem głowy, lecz na wpół poczęty frazes w ustach jej łkanie przerwało.
Po cóż miała taić się przed baronem, który tyle jej dawał dowodów bezinteresownej przyjaźni?
Westchnęła ciężko.
Percival ze współczuciem, pochylony wyzywał, aby mu się zwierzyła.
— Po cóż mam kłamać! zawołała nagle ocierając oczy. Prędzej, czy później musiałbyś pan wiedzieć o tem. Pokładałam nadzieję na tym opiekunie, któremu mnie powierzyła matka, chciałam natychmiast na wieść powracać... Opiekun umarł, biedne gniazdo moje spalone, nie mam żadnych środków... nic — nic! jestem na łasce losu, który nademną nie ma litości!... Została mi...
Percival nie dał jej dokończyć, z tem umiarkowaniem człowieka wielkiego świata, który najmocniej wzruszony, trzyma się na wodzy, aby wybu-