Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/432

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

swoich i wuja; wszystkie straty, napaści Dziwulskiego, w końcu niedostatek, który ledwie mu tu przybyć dozwolił.
Wyznał, że nietylko nic przywieźć nie mógł, lecz sam zaledwie się tu dostał. W końcu tego opowiadania, rozpłakała się Marynka.
Naówczas Poterski składając ręce jak do przysięgi, począł ją upewniać, że chyba żyw nie będzie, jeżeli wszystkich szkód nie wynagrodzi, nie oczyści Berezówki. Gotów był swój Kąt poświęcić, życie swe, ale na to potrzeba było czasu.
Lecz ten czas właśnie gdzie ona przebyć, co z sobą zrobić miała?... Nie wiedziała sama... Widziała tylko ruinę do koła, wszystko rozpadające się w gruzy... siebie opuszczoną, zgubioną.
Milczenie jej i osłupienie tak było wymowne, że Juraś zrozumiał je, i gorąco pocieszać, uspakajać znowu zaczął:
— Niech pani wierzy... wszystko się naprawi... zrobię co pani zechce, co każe.
Zatopiona w myślach Marynka, mało co już słyszała. Potrzebowała być sama z sobą, łzy ją chwilami dławiły, w oczach się ćmiło. Cichym głosem odprawiła Jurasia, który wysunął się posłuszny.
Po wyjściu jego, Marynka rzuciła się na kanapę, kryjąc twarz w dłoniach, i pozostała tak nieruchomą.
Zosiczowa wchodziła i wychodziła, zbliżała się do niej, pytając czyby czego nie potrzebowała? i musiała odchodzić, nie odebrawszy odpowiedzi.
Nie była w możności podnieść się Marynka, myśli zebrać nie mogła. Pragnienie śmierci, końca, było jedynem uczuciem, którego doznawała. Życie nie mia-