Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/431

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ślaniu jakby miał wyspowiadać się jej z tego wszystkiego, co wiózł z sobą. Długo taić położenia nie mógł, na nicby się to nie przydało, przeciągało niepewność i szukanie ratunku.
Dnia tego postanowił, choć z oględnością, wypowiedzieć jej wszystko... Mimo energii, jaką w sobie budził, gdy go zawołano, gdy zmuszony był zejść do niej, drżeć zaczął. Nim wyszedł za próg, złożył ręce, zamknął oczy, z pobożnością, której nigdy nie stracił, odmówił krótką modlitewkę.
Ile razy mu sił brakło, czerpał je z tego źródła, u którego je znajdował zawsze.
Po dniu Marynka, choć usiłowała wydać mu się bardzo spokojną, jeszcze była mizerniejszą i więcej zbiedzoną. Juraś zawahał się nawet, czy godziło mu się do jej cierpienia nowe przydać i wyznać wszystko...
Lecz ona zarzuciła go tak szczegółowemi pytaniami natarczywemi od razu, że biedny chłopak, który kłamstwem się brzydził i udawać nie umiał, przyparty, zmuszony, w końcu musiał jej wyznać wszystko.
— Pani droga! pani moja! zawołał: jeden Bóg wie, jak mi przykro było tu jechać, nie mając nic dobrego do przywiezienia... Niech się pani uzbroi w męztwo... niech westchnie do Boga... Do Berezówki teraz wracać niepodobna... dopust boży, spaliło się wszystko, a i spokoju tam nie ma... Bieda wielka!
Zbladła słuchała go sierota, po twarzy jej przechodziły konwulsyjne drżenia, lecz całe swe męztwo przywołała, aby nie wybuchnąć rozpaczą i płaczem.
Zaczęła sią rozpytywać Jurasia. Ten widząc ją na pozór zrezygnowaną, malował wierny obraz trosk