Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/430

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Prawda? szepnęła cicho: musisz mnie znajdować zmienioną. Tak, ja to sama czuję... tylem doznała...
Nie nalegała na niego pytaniami, powolna, na pozór obojętna zaczęła się rozmowa, w której oboje starali się oszczędzać siebie.
Juraś, który się już był wygadał ze śmiercią stryja, nie chciał od razu przyznać się do tego, co z sobą przywiózł, ale ile razy napomykała o powrocie do Berezówki, spuszczał oczy i milczał.
Z pół godziny tak może siedzieli, mało co mówiąc, patrząc więcej, i Juraś w końcu, lękając się, aby zbyt wiele złego nie dał się jej domyśleć, wstał chcąc odejść.
Lżej mu było resztę wyznań odłożyć na jutro.
Marynka chciała się nim zaopiekować w mieście, i zdziwiona dowiedziała się, że on już sam sobie w tym samym hotelu wyszukał izdebkę na poddaszu... tak, że zawsze mógł być na jej rozkazy. Przybył też tylko dla niej nie dla siebie, aby jej służyć.
Chociaż wiadomość o śmierci majora mocno dotknęła Marynkę, i kazała się jej domyślać, że brak tego opiekuna utrudni może wybranie się do Berezówki, nie przewidywała wcale, aby tam tak źle być mogło, jak było w istocie.
Oddychała lżej, zawiązany związek z miejscem rodzinnem, ze wsią, uspakajał ją. Nie była tak sama i na łup obcym wydana: ten poczciwy Juraś wydawał się jej jakby krewnym, bratem, czemś swojem i bliższem nad wszystkich, co ją otaczali.
Nazajutrz rano, ledwie ubrawszy się posłała niecierpliwa po Jurasia. Ten całą noc spędził na rozmy-