Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/43

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Sam nie wiedział, gdzie jej szukać — zadumał się.
Dzień już był dobry. Ks. Kalikst, który wczoraj siostrze o niczem nie mówił, a pragnął się widzieć z nią, odprawiwszy raniuteńko mszę świętą, właśnie nadszedł był do dworku, zobaczył kałamaszkę przy stajni, domyślił się przybycia szwagra, i podszedłszy ku drzwiom, usłyszał kłótnię... Śpieszył siostrze na pomoc...
Zobaczywszy go Adela, pobiegła do niego, ze łkaniem wołając:
— Ratuj!
Dziwulski stał nadęty w postawie wyzywającej.
— Co waćpan tu za brewerye wyrabiasz? krzyknął proboszcz. Nie było cię, dzięki Bogu, długo, mieliśmy święty spokój, a ledwie z bryczki już awantura... Co to jest?
— Jest to — odparł Dziwulski, że z pozwoleniem, kobieta, choć siostra wasza, głupia... tak — gęś głupia! Trafia się szczęście dziecku, za któreby Panu Bogu trzeba na klęczkach dziękować... a ta...
Ksiądz się domyślił wszystkiego i wzgardliwie ramionami poruszył.
— Wiem ja! wiem — rzekł spokojnie — pewnie Francuz gdzieś waćpana złapał i złote góry mu obiecuje, a tyś gotów i dziecko, i żonę, ba! i sumienie, i zbawienie sprzedać dla grosza!
Splunął ksiądz z pogardą.
— Ale z tego nic być nie może, i nie będzie nic.
Dziwulski się uśmiechnął.
— Zobaczymy — rzekł cicho — zobaczymy...