Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

od sypialnego pokoju — słuchała jej. Żadne słowo nie było dla niej stracone.
Zdać sprawę z tego co się działo z dziewczęciem, przestraszonem, zdziwionem, ale i połechtanem tą nadzwyczajną ceną swojego głosu, — byłoby trudno. Są w życiu godziny takie, w których sam człowiek nie wie co się z nim dzieje, gdy na niego spadnie coś piorunowego, niespodzianego, — rodzi się zamęt w sercu, głowie, z którego starszemu wybrnąć niełatwo, a tem mniej piętnastoletniemu dziewczęciu...
Na przemiany przed oczyma jej przelatywały błyski jakiegoś nadzwyczajnego szczęścia i chmury cierpień i grozy... Strach sieroctwa, obawa obcych — a potem poświęcenie się dla matki...
Koniec końców rozpłakała się i poszła, tłumiąc łkanie do kątka...
Dziwulski tymczasem zastępując odedrzwi, ażeby mu żona nie uszła — perorował:
— Ty tam sobie myśl i gadaj co chcesz... albo i ksiądz Kalikst, niech sobie wydziwia, — a ja wiem co mnie mój obowiązek opiekuna nakazuje... Dać się dziewczynie zmarnować, kiedy ma w gardle fortunę... byłoby zbrodnią. Ja przecię tu coś znaczę i mam prawa...
— Żadnych! krzyknęła odwracając się do niego, z twarzą zaognioną i zapłakaną Dziwulska — żadnych! Nie byłeś dla niej nigdy ojcem, dla nas opiekunem, ani w domu gospodarzem... Ja mam prawa matki i dziecka, gdyby przyszło życie dać — nie puszczę...
— Zobaczymy! mruknął Ernest gniewny — lecz czując zarazem, że nie pokona żony, bez czyjejś pomocy.