Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/425

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zosiczowa widziała nadskakiwającego Percivala, Marynkę młodą, piękną i utalentowaną, zdawało się jej, że rozpaczać i wątpić o przyszłości najmniejszego nie miała powodu. Mąż ją opuścił, była wolną... mogła rozporządzać sobą...
Gdyby się nie obawiała pozostać sama, Marynka byłaby może pożegnała Zosiczową, zupełnie jej niepotrzebną, niekiedy przykrą mimo swej dobroci. Dla przyzwoitości zatrzymać ją jednak musiała. Lecz z rana po śniadaniu rozchodziły się zaraz, Marynka zamykała się w swoim pokoju, modląc się i dumając nad swoim losem.
Około południa zjawił się na chwilę Percival, a Zosiczowa była uprzedzona, że zawsze naówczas przychodziła i nie oddalała się z salonu. Wieczorem zamykano się znowu. Dowiadywanie się na pocztę było niemal jedynem zajęciem. Niekiedy, z powodu interesów Volantego, niepokojono się zapytaniami urzędowemi.
Baron spostrzegłszy zaraz, że Marynka nie rada go była zbyt często, a nigdy sam na sam przyjmować, z przebiegłością sobie właściwą zastosował się do jej woli. Szło mu zawsze o to, aby się go nie obawiano, nie posądzano... aby nie był odprawiony... Wyczekiwał chwili właściwej do uczynienia stanowczego kroku, przyczajony, ostrożny, pewny, że godzina jego uderzy.
Im lepiej i bliżej poznawał Marynkę, tem był ostrożniejszy. Z Zosiczową chociaż nie mówił otwarcie, dawał się jej domyślać do czego dążył i miał ją całkiem za sobą. Znajdowała, że to było wielkiem