Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/426

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szczęściem dla Marynki mieć takiego protektora; i była pewna, że prędzej czy później ona go przyjąć musi.
Czas tak upływał, a niepokój biednej kobiety, zamiast się zmniejszać, rósł z dniem każdym, gdy raz wieczorem, nieśmiało ktoś u drzwi zadzwonił.
Zosiczowa wyszła i zobaczyła stojącego u progu młodego mężczyznę, strwożonego, bladego, tak drżącego, jakby był schwytany na uczynku występnym i jąkającego się niewyraźnie, tak, iż go zrozumieć było trudno.
Powierzchowność wydała się jej tak dziwną, iż nie wiedziała co go tu sprowadzić mogło. Wprawdzie twarz miał wyrazu łagodnego i pokornego, wejrzenie nieśmiałe, lecz z powierzchowności nie wyglądał na gościa, ale raczej na posłańca lub sługę.
Odzież dziwna, okrycie nietutejsze... czapka osobliwszego kroju... ręce bez rękawiczek... wszystko zdumiewało ją, zwłaszcza że się domagał widzenia z panią Volanti. Jaki mógł mieć do niej interes? Mówił źle po rusku, a zagadnięty po francuzku, zarumienił się i potrząsł głową.
Zosiczowa wcale go wpuścić nie chciała. Był jej podejrzany. Parlamentowała u drzwi; nie ustępował, nalegając i oświadczając w końcu, że przybywa z Berezówki.
Nazwisko to zaścianka tyle razy słyszała z ust swej towarzyszki Zosiczowa, iż ono jej w końcu oczy otworzyło.
Nie wahając się już, wpuściła go do przedpokoju... i miała iść o nim oznajmić Marynce, gdy ta wyszedłszy przypadkiem, zajrzała przezedrzwi, chwilę